Prowyborcza agitacja (a)polityczna

Na tle galopującej w ostatnim tygodniu kampanii wyborczej zauważyć można także inne ciekawe, choć tradycyjne zjawisko – wysyp akcji profrekwencyjnych, czy też prowyborczych. Mają one taki cel, żeby zachęcić nas, Polaków, do tego, byśmy w dniu wyborów (najbliższe już w tę niedzielę) zechcieli udać się do właściwego lokalu wyborczego i oddać głos. Czynność generalnie prosta – dostajemy listę z nazwiskami (tym razem nie będzie ich wiele), przy nazwiskach będą widniały kratki, trzeba przy najlepszym wg nas kandydacie w tej właśnie kratce postawić krzyżyk i potem taką kartę wrzucić do skrzynki zwanej urną.

Do tego prostego czynu namawiają nas różnorakie akcje, kampanie i prowyborcze happenngi. I wychodzi im to średnio (obym się mylił, w niedzielę się okaże), bo jak po całym przedsięwzięciu statystycy podają, że apele były skuteczne wobec więcej niż połowy nas, obwieszczane jest to jako sukces. No, słabo.

Jest tych akcji naprawdę dużo. Można zauważyć spory chaos, brak spójności, brak konsekwencji. Akcje są bardzo różne – większe, mniejsze, lepsze, gorsze, mniej lub bardziej pomysłowe. Generalnie każdy z nas znajdzie się w zasięgu przynajmniej kilku z nich. A jednak – połowa z nas nie głosuje. Oznacza to, że wszystkie te kampanie wcale nas do tego nie zachęcają.

Zastanawialiście się, dlaczego? Otóż, niestety, ogromna większość z nich obarczona jest pewnym grzechem, który już na starcie nie daje im szans powodzenia. Grzechem tym jest nieczystość intencji. Organizowane licznie kampanie prowyborcze nie tyle mają za zadanie namówić Polaków do udziału w wyborach, a namówić tylko tych, którzy oddadzą głos na kandydatów popieranych przez inicjatorów akcji. Nie są więc one promocją udziału w wyborach, a kolejną formą politycznej agitacji.

Jak to się dzieje? Po pierwsze – poprzez wprowadzenie kontekstu, który de facto sugeruje, kto powinien być tym najlepszym kandydatem. Chodzi o przemycenie zdania, sugestii, opinii, której nie da się podciągnąć wprost pod agitację, ale która skutecznie wpływa na świadomość i motywuje do poparcia konkretnego ugrupowania lub kandydata. To są zdania typu „powinniśmy iść na wybory, żeby coś zmienić”, lub „idę na wybory, bo mam dość”, lub „idę na wybory, bo jestem katolikiem i Polakiem patriotą”.

Druga metoda „profrekwencyjnej agitacji” to takie ukierunkowanie kampanii, by trafiła tylko do tych wyborców, co do których spodziewamy się, na kogo zagłosują. Tutaj małe wyjaśnienie dla tych, którzy nie interesują się techniczną stroną społecznej komunikacji. Otóż każda wysłana informacja ma swoją treść, ale i swojego adresata. Czasy i technologie dziś mamy takie, że konstruując przekaz promocyjny czy reklamowy, nie tylko budujemy jego zawartość, ale także możemy określać, do jakich grup ludzi ma on trafić. No więc formą ukrytej agitacji jest taka kampania, która wprawdzie mówi obiektywnie – idź, zagłosuj, bo to ważne – ale dociera tylko do tych, którzy wg badań i statystyk najpewniej zagłosują tak, a nie inaczej.

Większość prowyborczych aktywności zamyka się w tych dwóch kategoriach. Niewiele jest takich, które budują etos święta demokracji, jakim są wybory. Niewiele podkreśla wartość samego aktu oddania głosu w oderwaniu od tego, na kogo ten głos jest oddany. Niewiele jest nastawionych na budowanie w nas poczucia wspólnoty ponad wyborczymi decyzjami.

Wygląda na to, że mało komu zależy na takim postrzeganiu tego ważnego dnia, w którym wszyscy spotykamy się w rozsianych po całej Polsce lokalach i decydujemy o naszej wspólnej, dotyczącej wszystkich nas bez wyjątku, przyszłości.

Politykom zależy? A wyobrażacie sobie polityka dajmy na to jednej liberalnej polskiej partii, który apeluje do wyborców innej, konserwatywnej: „Idźcie na wybory! Wiem, że to nie leży w moim interesie, bo zagłosujecie na inną osobę, ale leży to w interesie mojego kraju i bardzo Was o to proszę”. Abstrakcja. W tym wymiarze mieszczą się także liczne akcje samorządowe, za którymi wszak stoją lokalni, samorządowi, politycy. Oni doskonale wiedzą, czyje zwycięstwo jest w ich interesie i o to konkretne zwycięstwo będą walczyć, a nie o frekwencję.

A może dziennikarzom zależy?  W dzisiejszym spolaryzowanym świecie, gdzie niemal każda redakcja opowiada się po którejś stronie, umiera idea dziennikarskiego obiektywizmu. Trudno jest na kilka tygodni przed wyborami przekonać Polaków do swojej apolityczności, jeśli przez cały czas trwania kadencji dało się setki powodów na jednostronne zaangażowanie. Media mają jeszcze jeden grzech na sumieniu, choć to zrozumiałe w kapitalistycznym świecie – przekładają oglądalność, a więc wartość materialną, nad wartość merytoryczną przekazu. Nie sztuką jest zaprosić do studia dwóch zadziornych polityków przeciwstawnych opcji, napuścić ich umiejętnie na siebie i podziwiać igrzyska, jakimi staje się transmitowana live awantura. Niestety, po pięciu latach takich „widowisk” trudno jest powiedzieć wyborcom – idź i wybierz dobrze, wybór ma sens.

Myślę, że trochę zależy organizacjom społecznym. Cały świat III sektora zbudowany jest na idei społecznej aktywności, na przekonaniu, że ludzi, którym się chce, uda się namówić do podjęcia jakiegoś ideowego działania. Aktywność wyborcza jest jedną z form aktywności obywatelskich, a więc namawianie obywateli do podjęcia działania na rzecz wspólnej wartości może zaowocować w przyszłości ich bardziej otwartą postawą na inne propozycje. Choć tutaj też – organizacje pozarządowe czasem hołdują jednym wartościom bardziej niż innym, ich zaangażowanie polityczne więc także bywa kwestią dyskusyjną. Widzę jednak w tym przypadku najbardziej ideowe i obiektywne intencje.

No i na koniec – może na masowym udziale w wyborach zależy przedsiębiorcom? W świecie kapitalizmu biznes, z założenia, ma na celu przede wszystkim efektywność finansową – żeby przychód był większy niż koszty, dzięki czemu osiągniemy zysk. Im większy, tym lepiej. Aktywność wyborcza? A co z niej będziemy mieli? Ile na tym można stracić? Tyle w temacie.

No więc toczą się te akcje prowyborcze, jest ich bez liku. I super. Tylko… Który z inicjatorów w ogóle zastanowił się, albo zbadał, dlaczego niegłosujący nie głosują? Co ich w niedzielę zatrzyma w domach? Czy komuś w ogóle na tej wiedzy zależy? Otóż bez niej skutecznej akcji zachęcającej do wyborów zorganizować się po prostu nie da.

Pozytyw na koniec. Szczególnie urzekła mnie jedna z prowyborczych akcji. Skierowana jest ponad podziałami, nie ma w sobie elementu agitacji, a polega na tym, że do aktywności wyborczej namawiają osoby z niepełnosprawnościami. Fundacja Avalon przygotowała serię grafik ze swoimi beneficjentami, którzy deklarują – idę na wybory mimo, że posiadam niepełnosprawność.

Okazuje się, że osoby z niepełnosprawnościami mogą dla nas stanowić wzór i przykład. I obyśmy z tego przykładu w niedzielę masowo skorzystali, czego sobie i szanownym czytelnikom z całego serca życzę.

Howgh!
Milkee

P.S. Jeszcze słowo o ciszy wyborczej. Otóż ma ona ogromny sens. Nie w wymiarze wyciszenia emocji i rozważań o tym, na kogo zagłosować, bo do takich rozważań raczej skłania aktywna agitacja, dyskusja i argumenty. Cisza daje nam za to po prostu wytchnienie i odpoczynek. Mam więc taki pomysł – a może, w ramach kolejnej tarczy kryzysowej, wprowadzić po cichu ciszę wyborczą przez cały rok w wymiarze jednego dnia w tygodniu?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: