Stety lub niestety, Polacy nie żyją na otoczonej wielką wodą wyspie, w oderwaniu od międzynarodowej rzeczywistości. Nie są hermetycznie zamknięci w jakimś swoim własnym ekosystemie. Żyjemy otoczeni przez inne kraje, narody, społeczności. Wiąże nas z tym zewnętrznym światem bardzo skomplikowana i rozbudowana sieć zależności. Tym bardziej jest ona gęsta, im bardziej wchodzimy w erę globalizacji. Owe łączące nas ze światem zewnętrznym nici bywają bardzo cenne, ale i bardzo delikatne. Naruszanie jednych wpływa na inne, wszelkie gwałtowniejsze akcje w jednym miejscu powodują nieprzewidywalne czasem reakcje zupełnie gdzie indziej, a nieustanny ciąg przyczyn i skutków trwale zmienia bieżącą sytuację Polek i Polaków.
Delikatne balansowanie i odnajdywanie się w tej matni daje szansę budowania lepszej przyszłości. Jednak poruszanie się między tymi nićmi niczym słoń w składzie porcelany może przynieść bardzo poważne konsekwencje, które będą nas dotykały przez wiele kolejnych lat.
Jedną z ważnych i cenionych światowych instytucji jest OBWE, czyli Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. To duża organizacja, nie związana z Unią Europejską, a nawet sporo od niej większa – do OBWE, wbrew sugestii wynikającej z nazwy, należą też chociażby Stany Zjednoczone, Kanada czy na przykład Mongolia. Generalnie i w największym skrócie organizacja ta – choć na początku miała formę konferencji, a nie organizacji – powstała, by dać przestrzeń do współpracy między państwami, co miało pomóc w utrzymaniu pokoju w powojennej Europie. Miało to szczególne znaczenie, kiedy Europa podzielona była na dwa wrogie bloki polityczne i militarne. Politycy zwaśnionych krajów mieli takie podwórko, gdzie mogli się spotkać i próbować pogadać, zamiast brać się za łby. Podział w Europie wprawdzie zniknął (choć, jak widać, nie jest powiedziane, że na zawsze), ale OBWE istnieje nadal i dba między innymi o standardy polityki zagranicznej (poszanowanie integralności granic, idea pokojowego rozwiązywania sporów i wiele innych, ważnych zasad), jak i o szeroko pojęte wartości demokratyczne (poszanowanie praw i wolności człowieka, samostanowienie narodów itd.).
Między innymi to OBWE podejmuje się obserwacji i analizy tego, jak europejskie narody dbają o podstawowy filar demokracji, a więc o wolne wybory. Jako że trwa właśnie w Polsce proces wyboru prezydenta, OBWE obserwuje i ocenia, jak nam to wychodzi. Okazuje się, że mimo pewnych zastrzeżeń – póki co, po pierwszej turze, wychodzi nam to nie najgorzej. Za to jedna z najpoważniejszych uwag dotyczy – uwaga, uwaga – sposobu, w jaki w proces wyborczy zaangażowały się media publiczne. I tutaj mamy pewien paradoks – przedstawiciele misji OBWE zerknęli sobie na nasze media publiczne i odkryli w Polsce Amerykę! Pozwólcie, że przytoczę:
W okresie przedwyborczym publiczny nadawca stał się kampanijnym narzędziem urzędującego prezydenta, a część materiałów miała jasny ksenofobiczny i antysemicki wydźwięk.
Thomas Boserup, kierownik specjalnej misji Biura ds. Demokratycznych Instytucji i Praw Człowieka OBWE (za ONET)
Media publiczne, a więc należące do domeny publicznej, inaczej mówiąc – nasze wspólne, ogólnonarodowe, dla wszystkich. To idea. Praktyka jest taka, że żadne one tam „publiczne”, a bardziej „państwowe”, bo nieograniczoną władzę nad tym gigantycznym tworem medialnym mają państwowe władze. A więc politycy. Ponieważ, jak w wielu innych przypadkach, zostały unicestwione wszelkie niezależne ośrodki decyzji i opinii, nad tym co politycy w mediach „publicznych” robią, nie ma żadnej kontroli. Hulaj dusza, piekła nie ma. Efekty tego stanu rzeczy można było zobaczyć przy okazji wojny o Trójkę, ale inną konsekwencją jest taka a nie inna postawa w odniesieniu do wyborów. I z tego właśnie powodu OBWE w sposób szczególny przygląda się temu, jak funkcjonują media publiczne w czasie procesu wyborczego. Wszak „poszanowanie wolności myśli, sumienia, religii i przekonań” to jeden z obowiązków każdego europejskiego państwa, a więc i każdej instytucji od państwa zależnej.
Cóż, u nas jest, jak jest. Ja się tak już przyzwyczaiłem do obecnego stanu rzeczy, że przestałem zwracać na to uwagę. No przecież to, że tak to wygląda, jest oczywiste jak to, że rano wstaje słońce. Dzieje się tak już dobrych kilkanaście lat, choć z różnym natężeniem. Obecnie, rzeczywiście, zaangażowanie mediów publicznych po rządowej stronie jest skrajnie, że tak powiem „po bandzie”. Dla nas jednak to może i smutna, ale normalność. Żadna rewelacja.
Za to dla zagranicznego obserwatora z tak ważnej organizacji – to jest to odkrycie! Jest to naruszenie jednej z fundamentalnych zasad, jakim hołduje OBWE. Trzeba to podkreślić w odpowiednim akapicie w komunikacie, trzeba zwrócić na to uwagę!
No i co? No i nic. W sensie – tu i teraz nic. Media o tym napisały, Polacy podrapali się w głowę i pomyśleli „no, ale Amerykę odkryli”, po czym zabrali się za swoje codzienne sprawy i spory. Władze się nie przejęły, bo taki akapit w opinii nie niesie żadnych konsekwencji. Ot, się wymądrzają „one Niemce i Francuzy” i tyle. Nic im do nas.
Jest to jednak ponowne mocne naciągnięcie kolejnej z nici powiązań i zależności, jakie łączą nas ze światem. Ten komunikat nie powstaje po to, by nas pouczać, jak powinniśmy dbać o swoje spawy. Ten komunikat jest po to, by całej Europie i całemu światu pokazać, z czym sobie Polacy nie radzą i jakie zagrożenia dla innych krajów i społeczności mogą z tego wyniknąć. Nie oszukujmy się – podważenie standardów demokratycznych w tak wielkim i ważnym kraju w środku Europy dla wielu innych może stanowić zagrożenie.
Takie jedno zdanie w komunikacie bezpośrednio uderza w wizerunek Polski i Polaków, w postrzeganie nas przez tych wszystkich na świecie, którzy są związani taką czy inną relacją z naszym krajem. Przedsiębiorcy, potentaci, światowi liderzy, artyści, politycy – oni dostają kolejny argument za tym, by mniej nam ufać, by mieć większy dystans. A to przecież jeden przykład z ostatnich dni. Takich najróżniejszych ciosów w międzynarodowy wizerunek Polski ostatnich latach obserwowaliśmy cały przekrój. One nie przynoszą natychmiastowych skutków tu i teraz. Nasuwa się jednak porównanie do nadchodzącej burzy – niebo powoli zachodzi chmurami, robi się coraz ciemniej, coraz duszniej, z oddali zaczynają do nas docierać pierwsze pomruki zbliżającej się nawałnicy, a potem… Jak nie… grzmotnie!
I myślę, że nie odkryję Ameryki, jeśli napiszę, że aby te chmury, które się nad nami zbierają, rozpędzić, będziemy musieli mocno się napracować. Wszyscy. I potrwa to wiele lat. I nie poradzi z tym sobie żadna Fundacja Narodowa z żadnymi wielomilionowymi budżetami i przedziwnymi amerykańskimi agencjami. Bo te skomplikowane, acz delikatne sieci światowych zależności bardzo łatwo naciągnąć czy pozrywać, za to ich odbudowanie to długi i mozolny proces. Może więc warto czasem się nad tym zastanowić. W imię naszej wspólnej przyszłości. Czasy „Dobrych rad Pana Ojca” już przerobiliśmy, wyszło jak wyszło. Warto wyciągnąć wnioski.
I nadal nie odkrywając Ameryki – w przypadku tego, czym mają być media publiczne, najważniejsze jest osiągnięcie jakiejś formy narodowego, ponad podziałami, za to z poszanowaniem otaczających nas standardów, kompromisu, czyli każdy powinien trochę odpuścić w trosce o lepsze jutro. Czego sobie i Wam, Szanowni Czytelnicy, serdecznie życzę.
Howgh!
Milkee
One thought on “Jak to OBWE Amerykę w Polsce odkryło”