Nie jest za dobrze! Napomknąłem o tym przy okazji komunikatu OBWE w sprawie wyborów i zaangażowania w nie mediów publicznych. To był kolejny przykład smutnej rzeczywistości – jako Polska regularnie bierzemy cięgi w światowych mediach, co konsekwentnie rujnuje nasz wizerunek. I to wszystko na nasze własne życzenie.
Wyobraźcie sobie pewnego właściciela dużej, nowoczesnej, międzynarodowej firmy. Planuje rozwój na nowe rynki i musi podjąć decyzję – swoje kolejne zagraniczne biuro, które ma obsługiwać Europę Środkowo-Wschodnią, ma uruchomić w Polsce albo dajmy na to w Czechach. Albo w Austrii. Zastanawiając się nad tym otwiera sobie jakiś swój lokalny portal informacyjny i czyta – a to zagrożona praworządność, a to wojna o Sąd Najwyższy, a to awantura o mienie pożydowskie, a to „idelologia LGBT”, a to ksenofobiczne i antysemickie komentarze mediów publicznych przy okazji wyborów na najważniejszy urząd w kraju. No i jak go przekonać, że jednak Polska?
Owszem, walczymy. Choć walka ta z góry skazana jest na porażkę. Dbać o wizerunek trzeba na etapie podejmowania decyzji, a nie poprzez reagowanie na sprowokowane przez siebie medialne ciosy.
W tej nierównej walce pierwsze skrzypce gra MSZ i placówki dyplomatyczne, które próbują w mediach różnych krajów podejmować jakieś interwencje i działania wizerunkowe. Wykształceni dyplomaci nie są jednak zawodowymi PR-owcami, bo są… dyplomatami. Generalnie misją Ministerstwa Spraw Zagranicznych bardziej jest prowadzenie międzynarodowej polityki, kontakt i negocjacje z rządami innych państw, niż akcje wizerunkowe. Te im nie wychodzą akurat najlepiej.
Mamy oczywiście dwa ważne urzędy, naszych najwyższych reprezentantów – prezydenta i premiera. Obie instytucje mają swoje kancelarie, mają swoich rzeczników i biura prasowe. Mam nieodparte jednak wrażenie, że cała energia tych instytucji skierowana jest na potrzeby polityki wewnętrznej, na prowadzenie ciągłej, zażartej i bezwzględnej walki o umysły i dusze Polaków. Więc ich reakcja pojawia się dopiero wtedy, gdy zagraniczne medialne opinie i oceny trafiają do naszego polskiego przekazu i zaczynają mieć wpływ na przekonania ludzi tu, w Polsce. Wtedy nagle pojawia się jakaś komunikacyjna aktywność, zresztą przeważnie z perspektywy świata mało skuteczna. Za to często na potrzeby wojny polsko-polskiej – wystarcza.
No i są jeszcze rzecznicy poszczególnych ministerstw czy innych państwowych instytucji. No i twory w stylu Polskiej Fundacji Narodowej, której to światłej działalności pozwolicie, że nie skomentuję.
Sami jednak przyznacie, że sporo jest tych ośrodków, które w jakimś zakresie podejmują się starań na rzecz wizerunku naszego kraju. I, jak widać, starania te pełzną na niczym. Potrzeba profesjonalnego przygotowania, strategii, planu działań, koordynacji i monitorowania efektów. Przede wszystkim zaś potrzeba prowadzenia mądrej polityki wizerunkowej.
Potrzeba więc kogoś, kto pełnić będzie rolę Rzecznika Prasowego Polski. Zbuduje wokół siebie biuro, strukturę, wytyczy drogę i z czasem – wypracuje międzynarodową pozycję takiego urzędu.
No dobrze. Pomysł jest. Teraz realizacja. Oto zaczynają się schody, a więc witamy w naszej krajowej rzeczywistości. Samo powołanie takiego urzędu realizującego działania PR w skali całego kraju mogę sobie realnie wyobrazić. Podobnie z budżetem takiej instytucji – przy odrobinie wolnej woli na pewno pieniądze by się znalazły. Zbudowanie struktury, misji, wyposażenie w narzędzia – to kwestie techniczne. Prościzna.
Schody zaczną się przy próbie znalezienia kandydata na takiego rzecznika – osoby profesjonalnie przygotowanej, doświadczonej, mającej autorytet, będącej na odpowiednim do skali swojej działalności poziomie. Już widzę te targi wewnątrzkoalicyjne, te giełdy nazwisk z poszczególnych ugrupowań, to wpychanie kolesi zgodnie z zasadą „po pierwsze – posłuszeństwo”, już widzę nalot dywanowy na stanowiska w urzędzie, a w tle głośne protesty opozycji opisywane w gazetach u nas, a i na świecie też. Taka nasza rodzima klasyka gatunku – zadyma, awantura, darcie szat i kładzenie się Rejtanem.
Załóżmy jednak, że staje się cud i powołujemy profesjonalnego, mającego międzynarodowy autorytet, uznanego przez wszystkich rzecznika prasowego naszego kraju. Trafiamy natychmiast na mur chiński i zaraz za nim Mount Everest do przejścia. Pomyślcie – jakie są szanse na to, by rady tego naszego mądrego, wybitnego PR-owca były szanowane przez polityków? By stał się narzędziem nie tyle do gaszenia kolejnych pożarów, ile do realnego realizowania strategii budowy wizerunku Polski?
Wróćmy do początkowego przykładu. Mamy tę naszą nowoczesną, międzynarodową, doskonale funkcjonującą firmę, która oczywiście ma też rzecznika. Ten rzecznik zwraca zarządowi uwagę, że „ta konkretna decyzja zrujnuje nasz wizerunek i uderzy w pozycję marki”. Zarząd jednak ignoruje sugestię, a prezes zarządu mówi, że to wykształciuch i gorszy sort, jest z nimi, a nie z nami, natychmiast do dymisji! Niestety, na poziomie władz kraju – ja taki scenariusz uznaję za bardzo prawdopodobny.
Ech… Pobudka. Śniło się fajnie, ale mamy nowy dzień i powrót do realiów. Cały pomysł z Rzecznikiem Prasowym Polski, może i fajny, odkładam sobie na półkę z napisem „marzenia”. A nuż kiedyś się do niego wróci. Jak zmądrzejemy.
Czego sobie i Wam, Drodzy Czytelnicy, z całego serca życzę.
Howgh!
Milkee
One thought on “Rzecznik Prasowy Polski?”