Rzecznikowanie to, wbrew pozorom, cholernie trudna robota. Ludzie często sobie myślą – co w tym niby skomplikowanego? Wystarczy tylko trochę umieć pisać, w miarę dogadywać się z ludźmi i jakoś to będzie szło. Raz na jakiś czas wysłać komunikat, odebrać telefon, jak jaki dziennikarz się przyplącze z pytaniami… Generalnie prościzna.
To teraz spójrzcie na koszmarnie trudną sytuację, z jaką mierzyć się musi w ostatnich tygodniach nadkomisarz Sylwester Marczak, rzecznik Komendanta Stołecznego Policji. I to w jak dynamicznych warunkach! To on staje się twarzą policyjnych komentarzy do wszystkich zdarzeń, jakie w ciągu ostatnich tygodni obserwujmy na ulicach Warszawy. Ponieważ to, co mówi, wielu się nie podoba, opisywany nieprzyjemnymi przymiotnikami, obrzucany błotem, a czasem wręcz hejtem. Jestem przy tym przekonany, że często wcale nie mówi tego, co chciałby powiedzieć, choć nigdy się do tego nie może przyznać. Nie on podejmuje decyzje o takiej czy innej pracy policji. Musi natomiast swoją osobą realizować informacyjną linię reprezentowanej przez siebie instytucji i z pełną wiarą we własne słowa bronić tego, czego często obronić się nie da. Ja mu szczerze nie zazdroszczę, a jednocześnie, naprawdę doceniam profesjonalizm.
Nie mam wątpliwości co do tego, że polska policja mierzy się aktualnie z największym wizerunkowym kryzysem od 30 lat, kiedy to zamieniono mundury skompromitowanej przez lata PRL milicji na powszechną w Europie Zachodniej – policję. Zaczęło się wówczas mozolne, powolne i wcale niełatwe odbudowywanie społecznego zaufania do funkcjonariusza stojącego na straży prawa. Nie było to łatwe – wszak często ludzie, choć w innych mundurach, byli ci sami. W pierwszej kolejności w policji musiała zajść zmiana mentalności, budowa etosu służby. Formacja ta przecież nie miała szansy jednym cięciem oderwać się od swojej przeszłości. Jeśli chcecie poczuć klimat tego, z czym musiała zmierzyć się policja na początku lat 90-tych, polecam „Psy” Pasikowskiego. Polacy zresztą tłumnie ruszyli do kin, by ten film obejrzeć i zobaczyć nową prawdę o instytucji, która do tej pory kojarzyła im się z kontrastem między tym, co widzieli na co dzień na ulicy i w komendach, a tym, co pokazywała telewizja w opowieści poruczniku Borewiczu z „07, zgłoś się”.
Tak w głębi duszy – my chcemy policji wierzyć i ufać. Policja jest fundamentem naszego poczucia bezpieczeństwa w każdej codziennej czynności. Chcemy mieć tę pewność, że jak wpadniemy w tarapaty i zrobi się groźnie, to dzwoniąc na policyjny numer znajdziemy wsparcie i ratunek. Że policjant wyciągnie do nas pomocną dłoń i nie będziemy musieli się zastanawiać nad tym, kim jest, w co wierzy, jakie ma poglądy, co każą mu przełożeni, jak on to zinterpretuje. Pragniemy tego podstawowego przekonania – jest prawo, jest prosty przepis, który nas przed czymś chroni. Jak ktoś go złamie, to będzie miał do czynienia z policją. A ta stanie murem za nami, obywatelami.
Byłoby pięknie, gdyby nie… polityka. Ta czarno-bura przestrzeń życia społecznego, zalatująca w powszechnym mniemaniu stęchlizną i zepsuciem. Sednem polityki jest walka o władzę. Władza to nic innego niż prawo do decydowania o innych. Otóż politycy rządzący państwem dostają dwie kluczowe kompetencje – mogą decydować o naszych pieniądzach, oraz mogą zmuszać nas do konkretnych zachowań. Stosują do tego prawo, czyli zapis tego, co wolno a co nie, oraz służby siłowe, które mają dopilnować, byśmy się zachowywali tak, jak to sobie politycy wymyślą i prawem opiszą. Najważniejszą i najliczniejszą służbą, jaka w pierwszej kolejności przekładać będzie decyzje polityków na nasze zachowania, jest właśnie policja. Tak było za PRL, tak jest teraz i tak jest we wszystkich państwach na świecie.
A co, jeśli politycy podejmują decyzje, które nam się nie podobają, których nie akceptujemy i którym poddawać się nie chcemy? Wtedy do działania wkracza policja, dostaje uprawnienia i narzędzia represji i ma nas do podporządkowania się owym politycznym nakazom zmusić. Zupełnie jak na Białorusi, ale i w Stanach Zjednoczonych.
No i właśnie. To jest problem, z którym dziś mierzyć się musi nadkomisarz Marczak. Jak pokazać, że policja ma na celu nasze bezpieczeństwo bardziej, niż ochronę polityków?
Jak wyjaśnić, że nieumundurowani dresiarze z pałkami teleskopowymi w tłumie ludzi protestujących przeciw politykom są po stronie obywateli, a nie partii rządzącej?
Jak wytłumaczyć kocioł na Placu Powstańców Warszawy i ucieczki ludzi stamtąd drabinami przez sąsiednie podwórka?
Jak wyjaśnić przyczyny ustawienia wielokilometrowych rzędów barierek w środku miasta?
Jak udowodnić, że starszy pan polityk pobił i doprowadził do poważnego uszczerbku na zdrowiu wytrenowanego i ubranego w mundur ochronny funkcjonariusza?
Jak wytłumaczyć podrażnione gazem, zaczerwienione i załzawione oczy młodych dziewczyn dalekich od znanego nam wizerunku bandyty agresora?
Jak o tym wszystkim opowiedzieć, starając się jednocześnie nie sprawić wrażenia, że coraz trudniej policjantom pełnić rolę tych, na których pomoc możemy liczyć, kiedy wpadniemy w tarapaty?
I pytanie najtrudniejsze – jak zbudować dystans do swojej pracy, do swojej roli i do tego, że to właśnie moja, choć zamaskowana twarz będzie kojarzona z tymi obrazami, które bulwersują Polaków po każdej warszawskiej demonstracji?
Rzecznikowanie to, wbrew pozorom, cholernie trudna robota.
Howgh!
Milkee
(za genialne zdjęcia wielkie podziękowania dla Kaspera Kędzierskiego – Kasper Kędzierski – Kasper.Photos – Fotografia)
